Jako, że maseczki uwielbiam nie mogło zabraknąć tej pozycji w moich zbiorach ;). O miętowej maseczce od Queen Helene było baaardzo głośno ponad rok temu - wszędzie wtedy można było o niej usłyszeć przeczytać i ogólnie była szał ciał. Wszystkie dziewczyny wręcz rozpływały się nad właściwościami produktu. Wiadomo, że nie łatwo jest się temu wszystkiemu oprzeć. Produkt niedostępny stacjonarnie w PL - więc przeze mnie został zakupiony przez allegro - za ok 20/30zł z tego co teraz widziałam to cena nadal utrzymuje się na podobnym poziomie. Tuba duża, bardzo wydajna, więc wg mnie jak najbardziej warta swojej ceny.
Obiecanki:
Używałam i używam jej na różne sposoby. Jak dotąd jest to mój nr 1 wśród maseczek, lubię je i co rusz kupuję nowe, jednak tej pozostaje wierna. Najlepsze efekty osiągamy jak jesteśmy z nią systematyczne. Moja cera jest mieszana i bardzo dobrze na niej się sprawdziła. Przy dobrym przygotowaniu skóry - peeling przed użyciem - bardzo dobrze oczyszcza, nie powiem że zwęża pory czy tak idealnie usuwa wągry jednak usuwa je najlepiej ze wszystkich produktów, które używałam. U mnie również sprawdziła się w użyciu punktowym na syfy, ładnie wysusza nie przesuszając. Maseczka jest zwartą zieloną mazią, która po nałożeniu ładnie zasycha, łatwo się zmywa i bardzo ładnie pachnie taką świeżą miętą. Obawiam się tylko, że mogłaby się nie sprawdzić u wrażliwców, ponieważ czasem jak zbyt blisko oczu ją nałożyłam to czułam pieczenie - jednak nic poza tym się złego nie działo.
Ja bym określiła jako naprawdę mocną sztukę niezbędną w walce o idealną cerę :)
Ja bym określiła jako naprawdę mocną sztukę niezbędną w walce o idealną cerę :)
pozdrawiam
.biemi