piątek, 28 lutego 2014

Na ostatki? Na randke?

Lub po prostu na dzień, w którym chcemy mocniej podkreślić oko. Ciemna kreska i porządnie podkreślone brwi i można iść i podbijać świat :) 

Minął tłusty czwartek... Warto dziś sięgnąć po lżejszy temat po ciężkim dniu ;) na sumieniu mam 4 pączki i dziś nie płaczę z tego powodu - oby do kolejnego takiego czwartku :). 

Po okresie minimalizmu w makijażu, który tak na prawdę cały czas trwa lepiej mi idzie malowanie się od święta. Tak  było tym razem i o dziwo nawet udało mi się zrobić w miarę przyzwoite zdjęcia. Na marginesie - narzekamy na złe światło na ciemność itp. zdjęcia robiłam w słoneczną niedziele i szczerze było mi równie ciężko wszytko uchwycić tak samo jak w ciemny dzień. :) 


twarz: 
podkład - Miyo nr 04
korektor Eveline BB korektor rozświetlający - light
puder - Manhattan Soft Mat Loose Powder Natural 1
bronzer - The Balm Bahama Mama
róż - Astor Skin Match 002 Peachy Coral

oczy: 
baza pod cienie - Ingrid
cienie - Sleek Ultra Matts Darks plus pod łukiem brwiowym My Secret nr 505
kreska - Maybelliene Gel Eyeliner - black 
rzęsy - MF 2000 Calorie
linia wodna - Avon SS  

Jak Wam się podoba taka propozycja makijażu? 
pozdrawiam
.biemi

środa, 26 lutego 2014

Sylveco pielegnuje.

Sylveco pielęgnuje i dopieszcza nasze ciała tak jak potrafi najdoskonalej. Marka, która pozyskuje co raz szersze grupy swoich zwolenniczek powoli z co raz to większą częstotliwością wkrada się w moją pielęgnację. Po sukcesie lekkiego kremu nagietkowego do twarzy, o którym pisałam TU sięgnęłam po pomadki ochronne, które wiodą u mnie prym w chronieniu ust przed warunkami atmosferycznymi.

Produkt: pomadka ochronna
Wariant: Brzozowa i Rokitnikowa
Pojemność: 4,6 g
Cena: waha się od 6 do 9 zł
Dostępność: sklepy zielarskie/eko/ze zdrową żywnością, apteki/drogerie internetowe

W pierwszej kolejności miałam przyjemność używać wersję rokitnikową. Mamy kartonik a w nim plastikowe opakowanie, które skrywa w sobie sztyft w kolorze starej wazeliny ;)




Według producenta mamy zapach cynamonu - ja go nie czuję, czuć jakąś przyprawę/nutę zapachową ale trudno mi to podciągnąć pod cynamon. Niemniej jednak zapach nie jest uciążliwy ale nie należy do pachnidełek, które będziemy wąchać bez opamiętania. 

Jak rokitnikowa dobiła dna zachciało mi się więcej i zakupiłam wersję brzozową i tak jak przy rokitnikowej mamy kartonik a w środku plastikowe pudełeczko ze sztyftem, który jest dużo jaśniejszy od poprzedniczki. 




Wersja brzozowa jest bezzapachowa i ta opcja jak dla mnie jest przyjemniejsza i bardziej wpisuje się w me gusta :). 

Działaniem pomadki się od siebie nie różnią. Tak samo dobrze nawilżają. Posiadają takie same konsystencje. Elegancko suną po ustach zostawiając warstwę ochronną, która nie znika po chwili a na 'spokojnie' wchłania się dając uczucie nawilżenia i natłuszczenia. Obie pomadki są bezsmakowe brak u nich nut goryczy czy innych tym podobnych zjawisk :).  Rewelacyjnie spisywały się pod czas ostrych mrozów. Chroniły usta i sprawiały, że znacznie rzadziej miałam spękane usta a co za tym idzię (tfu tfu tfu ;)) jeszcze w tym sezonie nie nabawiłam się opryszczki. 

Jedyną wadą tych pomadek jest średnio wytrzymałe opakowanie - szczególnie ubytki widać na rokitnikowej - gdyż swoje przeszła. Widziałam na początku roku na stronie producenta nowe opakowania jednak nie wiem czy sprawdzają się lepiej - ja u siebie w mieście cały czas widzę pomadki w starych opakowaniach. Jest to jedyny minus. 

Te niepozorne trochę nie wytrzymałe opakowania skrywają w sobie bomby dobroczynnych składników dla naszych ust. Dzięki co raz większej dostępności tych produktów uważam, że powinnyśmy po nie sięgać bo na prawdę warto. Obecnie przymierzam się do opisania moich wrażeń z używania brzozowego kremu ponieważ również warto :).

A Wy miałyście z nimi styczność? 

pozdrawiam
.biemi

poniedziałek, 24 lutego 2014

Batiste po raz drugi razy trzy

Moje pierwsze słowa na temat szamponów Batiste zostały zamieszczone wieki temu. Nie wiedzieć czemu ich temat porzuciłam zwłaszcza, że jeżeli pojawia się jakaś wzmianka o nich na blogach wypowiadam się z wielką ochotą. Niemniej jednak od prawie dwóch lat jestem im wierna z mniejszymi przerwami na np. Isanę lub Farmonę - nie zawsze mam zapas a niestety u mnie w mieście nie są dostępne stacjonarnie (jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma ;)). Dziś przygotowałam małe 'kombo' na ich temat. Stwierdziłam, że nie ma sensu rozdrabniać się na oddzielne posty zwłaszcza, że przedstawione poniżej produkty różnią się od siebie jedynie wariantem zapachowym. 


Produkt: suchy szampon
Zapach: oryginalny, wiśniowy i tropikalny
Pojemność 200 ml 
Cena: w zależności od miejsca 15-17zł
Dostępność: drogerie Hebe, drogerie internetowe, allegro

Wersja 'original' - zapach przyjemny zbytnio nie wyróżniający się, delikatny lekko pudrowy. Nie nachalny. Trudno go sklasyfikować kojarzy mi się z zapachem takiego dawnego dezodorantu. Jeżeli miałabym wybierać to chyba byłby jeden z moich ulubionych zapachów. 


Wersja 'cherry' - zapach również przyjemny, słodki ale nie duszący. Nie czuć w nim typowych wiśni jednak zapach wg. mnie można porównać do perfum dla małych dziewczynek połączony z pudrem dla niemowlaków. Średnio przypadł mi do gustu, nie przeszkadzał mi jednak szampon tak po prostu wąchany jest ok na włosach ciut ciut zapach mi przeszkadzał. 


Wersja 'tropical' - zapach chyba najpopularniejszy z rodzinki batiste, zawsze jak chciałam go kupić to w sklepach widniało 'niedostępny'. Oczekiwałam po nim sama nie wiem czego - chyba, że zapach mnie powali i pomyślę 'Tak, tak chcę właśnie tak pachnieć'. Nie było tak ;) nie rozczarował ale i nie powalił na kolana. Ta wersja jest przyjemna również nie nachalna, owocowa czuć tropiki ;) taki miks owocowy. 


Zapachy zapachami - stwierdzam, że bardzo trudno opisać to co się czuje nosem :). Łatwiej mi opisać wrażenia dotykowe i wizualne :). Ograniczam się do stwierdzeń - śmierdzący i ładnie pachnący :). Każdy z wyżej wymienionych rewelacyjnie spełnia swoje zadanie. Odświeża włosy, podnosi je u nasady, nie skleja. Włosy wyglądają nienagannie przez dłuższy czas. Zaaplikowany z rana do wieczora daje nam zadowalający komfort. Mając je w zanadrzu nie straszne jest mi zasypianie (choć to tfu tfu prawie mi się nie zdarza) jak również nie istnieje coś takiego jak 'zły dzień moich włosów' - są oklapnięte to nawet jak są świeże potrafię sięgnąć po ten produkt aby mieć efekt wow. Nie mogę nie wspomnieć, że niestety szampony bielą - dla ciemnowłosych mogą być problematyczne. Jestem blondyną więc ta kwestia mnie nie dotyczy. Produkty za swoją cenę są zadowalająco wydajne. 

Po za dostępnością i bieleniem nie widzę w nich wad. Gama zapachowa jest bardzo szeroka i można próbować swój ulubiony. Polecam z pełną odpowiedzialnością bo są świetne :) 

pozdrawiam
.biemi

piątek, 21 lutego 2014

Krzyk, placz i zgrzytanie zebami.

Tytułem wstępu teoretycznie mogłabym zakończyć dalsze rozwodzenie się na temat produktu, który nie pozostawił dobrych wspomnień i aż z lekkim drżeniem serca patrzę w jego stronę. O micelu pewnym słów kilka napiszę.  Preparat swoje przeleżał nabrał tzw. 'mocy prawnej'  - na fali zachwytu nad micelem z biedry zużyłam pod rząd z sześć opakowań (zrobiłam zapasy jak poszła fama, że wycofują... jak została fama odwołana to pozostałam z górą micela do zużycia :)). Wszystko by było pięknie i cudownie gdyby nie natura osoby szybko się nudzącej danym produktem. Wyczyściłam co do kropli ostatnie opakowanie biedromicela i stwierdziłam no to teraz to już czas sięgnąć po to co czeka - a czekało i czekało od lipca 'cudo' z Farmony - pięknie odpicowany micel w nowej szacie - kusi nęci i prosi się aby go użyć Perfect Beauty. 


Pięknie się prezentuje a do tego jeszcze piękniej się pieni (jak zwykle tego się nie czepiam ta tu nawet to mi przeszkadzało). Przy pierwszym użyciu wytoczyłam mu jedno z cięższych dział jakie miałam w swoim arsenale czyt. podkład Revlon CS plus powieki potraktowane czarnym eyelinerem celem konkretnego i wyrazistego smokey eye :). Wymalowałam się jak ta lala i chciałam to zmyć. Okazało się to wręcz nie możliwe do uczynienia za pomocą tegoż produktu. Miałam wrażenie jakby się ślizgał po mojej twarzy nie zbierając prawie nic z tego co sama sobie nałożyłam. Było tego dużo więc wiedziałam, że i dużo będzie zmywania. Ten micel był wręcz nie wzruszony, na próżno było patrzeć czy coś rozpuszcza/usuwa. Moje 'cudne' smokey eye po próbie zmycie rozprzestrzeniło się aż do brwi i w dół kończyło się na granicy oczodołów - wygląd a'la gnijąca panna młoda. 

Jednak na tym nie koniec, że produkt w moim przypadku zachowuje się wręcz odwrotnie niż jest to opisane przez producenta to na domiar złego okrutnie podrażnia oczy. Mimo, że sobie go nie 'wtykałam' wprost do oka to tak paskudnie mnie to wszystko szczypało jakbym centralnie nim polała w otwarte oczy. Po zacnym rozmazaniu tego co miałam zmalowane po całej twarzy poddałam się i wszystko zmyłam mydłem aleppo - ono sobie poradziło bez problemu. 


Pierwsza próba była nie udana - stwierdziłam dobra naładowałam za dużo widocznie od jest z tych delikatnych :). Spróbowałam po raz drugi, trzeci, czwarty - za każdym razem próbowałam dać mu czas na zadziałanie a tu nic. Powtórka z rozrywki, szczypanie pieczenie, zaczerwienione spojówki a makijaż rozmazany rozpaprany nie zmyty. Nie mam pojęcia czy przed zmianą opakowań był tak samo dobry, nie miałabym chyba nawet ochoty sprawdzać :).

Ja go nie polecam a wręcz odradzam - mam świadomość, że u niektórych się sprawdza jednak mam wrażenie, że są w mniejszości :) - po prostu chyba nie warto ryzykować. Są inne - pewniejsze produkty na rynku.. aaale jeżeli jednak pokusicie się o jego zakup i się nie sprawdzi polecam zajrzeć do Arsenic aby zawartość butelki nie wylądowała w zlewie i aby produkt się nie zmarnował. 

pozdrawiam
.biemi 

środa, 19 lutego 2014

Pol na pol.

Czyli ładniejsze i brzydsze pół. Zainspirowana pomysłem Yasminelli pokazaniu w zdjęciach makijażu pół na pół - sama go u siebie wykonałam. Jest dość ciekawe uczucie malować tylko pół twarzy. Codzienne przyzwyczajenia sprawiają, że to jest nieco trudne z automatu nie 'działać' na obu połówkach twarzy. Zawsze traktujemy to jako całość i to nie naturalne aby malować tylko pół. Niemniej jednak jest to interesujące doświadczenie :). Gorąco Polecam taką formę zabawy/eksperymentu.  Dzięki temu łatwiej jest zobaczyć czy nie przesadzamy z ilością makijażu. 

Oto jak u mnie wygląda wersja pół na pół :) 


 

Co użyłam: 


Twarz:
krem BB Hean nr 3
puder Manhattan nr 1 - recenzja KLIK
rozświetlacz  Eveline
bronzer  The Balm Bahama Mama - recenzja KLIK
korektor Eveline kolor light - recenzja KLIK 
róż Wibo nr 3

Oczy:
baza Ingrid - recenzja KLIK
cienie Inglot nr 390, 378, 120
cień Wibo nr 01
maskara MF 2000 callorie - recenzja KLIK 
kredka Avon Glimmerstick Diamonds  smokey diamond - recenzja KLIK

Brwi:
cienie Inglot nr 378 i 390


a teraz trzeba 'domalować' resztę twarzy :). 

pozdrawiam
.biemi

poniedziałek, 17 lutego 2014

Dlonie potraktowane luksusem :)

Luksus w wydaniu marki PAT&RUB. Bardzo długo produkty tej marki były mi znane jedynie z czytanych przez internet recenzji tudzież oglądanych na YT. Przyznaję, że jakoś nie szczególnie cała otoczka do mnie przemawiała. Wszystko pięknie ładnie, naturalnie ekologicznie etc. jednak zawsze przychodziło zderzenie ze ścianą jak widziałam ile co kosztuje. Jednak przyszedł moment kiedy i mi zostało dane zobaczyć/dotknąć i spróbować zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego jest tak dużo szumu. Biorąc udział w wakacyjnych Igraszkach Kosmetycznych dotknęłam - powąchałam i miałam możliwość wypróbować ichniejsze produktu. Czy przepadłam? - o tym poniżej. 

Na pierwszy ogień biorę balsam do rąk relaksujący - Trawa cytrynowa i kokos. 
Dostępność: sklep on-line, stacjonarnie Sephora
Pojemność: 100ml
Koszt: cena regularna 39zł



Słowo od producenta z opakowania:

Prawdziwa bomba dobroczynnych substancji pielęgnujących. Dla bardzo zmęczonych i suchych dłoni. Odnawia, nawilża, zmiękcza, rozjaśnia, koi, uelastycznia skórę dłoni i wzmacnia paznokcie. Świetnie się wchłania. Zawarte w balsamie składniki minimalizują negatywny wpływ detergentów i innych czynników podrażniających i wysuszających skórę. Zawiera naturalne filtry UV. Pachnie kokosem i trawą cytrynową. Kompozycja balsamu:
- olejek z trawy cytrynowej - odpręża umysł, poprawia wygląd skóry: wygładza i oczyszcza
- destylat skórki cytryny* - rozjaśnia i odkaża skórę
- olejek jojoba* - wzmacnia skórę, dodaje jej sprężystości
- masło awokado* - natłuszcza i regeneruje i chroni
- masło z oliwek* - wygładza i koi
- wyciąg z rumianku*- koi i łagodzi podrażnienia
- kwas hialuronowy - nawilża i chroni
- alantoina- koi, łagodzi i zmiękcza
- prowitamina B5 - zmniejsza pigmentację, uelastycznia
- naturalna witamina E* - wygładza, ujędrnia, natłuszcza i nawilża.
*składniki pochodzące z upraw ekologicznych.

Skład: Aqua, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Water, Caprylic/Capric Triglyceride, Decyl Cocoate, Glycerin, Cera Alba, Olive (Olea Europaea) Oil (and) Hydrogenated Olive Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil (and) Hydrogenated Vegetable Oil, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Cetearyl Glucoside, Caprylyl Glycol, Sodium Hyaluronate, Sodium Phytate, D-Panthenol, Allantoin, Tocopherol, Phenethyl Alcohol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Cymbopogon Schoenanthus Oil, Parfum, Citral, Coumarin, Geraniol, Linalool, Limonene. 


Po tym wszystkim co jest nam dane przeczytać z etykiety i potoku słów z internetu możemy spodziewać się wiele. Moim zdanie o wiele za dużo. Jednak tak technicznie produkt zamknięty w bardzo poręcznej butelce z możliwością kontroli ile jeszcze produktu pozostało nam do końca. Termin przydatności to 6mc od otwarcia - dość długi termin przydatności w stosunku do wydajności. Balsam w zastraszająco szybkim tempie się nam zużywam - 1 do 2 mc i produktu nie ma w opakowaniu. Wiele osób używających te produktu skupia się na ich zapachach, ten mój 'Trawa cytrynowa i kokos' jest dość przyjemny jednak na dłuższą metę użytkowania stawał się męczący i taki 'duszący' nie jest to zapach, za którym tęsknię i mam ochotę do niego powracać był ok ale to nie moje 'nuty' :) - trawa cytrynowa jest zbyt ostra. 

Co do samego działania - przyzwoite. Dobrze nawilża, nie pozostawia nie miłego filmu na dłoniach. Stosunkowo szybko się wchłania. Po ponownym umyciu dłoni nie mamy uczucia, że na gwałt trzeba użyć na nowo kremu. Dłonie pozostają nawilżone przez dłuższy czas i w dotyku są takie miłe aksamitne - delikatniejsze. Niemniej jednak wiem, że szybkość wchłaniania produktu to kwestia bardzo indywidualna - każda skóra inaczej chłonie produkty - ja z tym balsamem nie miałam problemu i w tej kwestii mnie nie rozczarował.

Podejście do takiego produktu jak balsam do rąk może być dwojakie: to tylko balsam do rąk lub to aż balsam do rąk. Ja jestem z tej pierwszej grupy. Tak jak krem do twarzy jestem skłonna kupić droższy (oczywiście w granicach rozsądku;)) to produkt do dłoni za tą cenę nie jest mi niezbędny. Jest dobry, fajnie się go używało - wygodny, nie tłuścił itp. jednak cena stanowczo zaporowa. Wiadomo eko i te sprawy ale uważam, że za niższą cenę możemy również otrzymać porządny produkt do dłoni. Po tym produkcie nie do końca rozumiem cały szał na tą markę. 

Decyzję czy warto kupić - każdy musi podjąć sam. Produkty godne uwagi. Jednak trzeba się zastanowić czy warto i czy nie mamy w zanadrzu równie dobrego produktu za 1/3 ceny tego. 

pozdrawiam
.biemi

czwartek, 13 lutego 2014

Baza pod cienie po raz siódmy ...

Dokładnie jest to moja już siódma baza pod cienie opisywana na blogu. Prawie każda marka, która ma w swojej ofercie cienie do powiek posiada również bazę. Mimo posiadania ulubieńców w tej kategorii kolejny raz sięgnęłam po coś innego. Mam jednak wrażenie, że na tą chwilę kończę z próbowanie co nowego w trawie piszczy ponieważ generalnie to na co miałam chęć wypróbowałam choć nie o wszystkich pisałam. 

Tym razem padło na bazę pod cienie od Ingrid.
Pojemność: 6,5g
Cena: waha się od 7zł do 10zł
Dostępność: wyspy z kosmetykami, osiedlowe drogerie, allegro, sklepy internetowe ja swoją zakupiłam na ezebra.pl za ok 8zł (obecnie nie dostępna)






Produkt bardzo dobrze spełnia swoją rolę. Do obietnic producenta dotyczących nawilżenia powiek ciężko jest mi się odnieść ponieważ najzwyczajniej w świecie nie zauważyłam jakichkolwiek zmian :). Z kartonika możemy wyczytać, że przeznaczona jest również do cieni sypkich i brokatów - moim zdaniem ciężko jest coś do niej tak o przyczepić jak się sypie i pyli - w tej kwestii odpada - na marginesie nie miałam jeszcze bazy kremowej co by mi sypkie cienie 'złapała' :) więc nie oczekiwałam cudów. 

+ podbija kolor cieni
+ nie roluje ich
+ wyrównuje koloryt powieki - dzięki temu, że nie jest transparentna ładnie stapia się z naszą skórą
+ cienie na powiekach trzymają się cały dzień
+ bardzo dobrze współpracuje z cieniami perłowymi
+ ułatwia rozcieranie i stopniowanie nasycenia
+ miękka konsystencja
+ przyzwoite opakowanie - szklany słoiczek z plastikową nakrętką bardzo dobrze wyglądają i się trzymają mimo codziennego użytkowania
+ wydajna - używam od 4mc i nie dotarłam jeszcze do połowy opakowania 
+ z czasem użytkowania nie zmienia swoich właściwości
+ cena - dobry produkt w bardzo niskiej cenie

+/- forma aplikacji - dla mnie ok jednak wiem, że niektórych może ona zniechęcić do zakupu

- dostępność 

Z bazy jestem zadowolona - przyjemnie mi się jej używa i mimo iż mam w zanadrzu artdeco to po Ingrid sięgam zdecydowanie częściej  - co do artdeco po pierwszy opakowaniu jakie zużyłam i używając później innych baz uważałam, że jest to produkt najlepszy w swojej kategorii niestety kiedy zakupiłam kolejne opakowanie moje wrażenia są skrajnie inne - obawiam się, że za pierwszym razem 'trafiła' mi się wersja nie na nasz rynek nie wiem jednak wiem, że to co teraz posiadam jest ok ale nie jest tą bazą jaka za pierwszym razem miałam - spotkałyście się z czymś podobnym w przypadku innych produktów? Co najciekawsze to pierwsza baza była zakupiona na allegro a druga stacjonarnie w Douglasie... ot taka dygresja. :) 

Podsumowując dobra baza w bardzo dobrej cenie. Czy do niej wrócę? Nie wiem - obecnie mam ochotę na powrót do bazy z  Avon ze względu na super wyrównywanie kolorytu powieki.

Jeżeli chcecie poczytać o pozostałych opisanych na blogu bazach zapraszam tu: klik

czwartek, 6 lutego 2014

Zapachowe rozpieszczanie dla wlosow...

Gdyby nie pewne rozdanie u Moniki z La vida es mi pasión  mogłabym sobie pomarzyć o wypróbowaniu odżywki od Garnier - wanilia z papają. Przy odrobinie szczęścia zostałam wylosowana :D :D :D i produkt zawitał w me skromne progi umożliwiając mi delektowanie się i rozkładaniem go na czynniki pierwsze. Prawdą jest, że przy obecnej modzie na ich odżywki  -produkt, który nie jest u nas dostępny jest jeszcze bardziej pożądany. 

Samo 'cudo zza granicy' wygląda tak samo jak nasze rodzime wersje. Dość tępe zamknięcie, które przy pierwszych razach może na dostarczyć takich doznań jak złamany pazur z czasem się wyrabia i jest lżej. 
Przeznaczona dla włosów długich, nawilżająca nadająca gładkości.





Odżywkę stosowałam po każdym umyciu głowy - była traktowana jako podstawowy produkt do nawilżania włosów. Nakładałam ją na 1/3 długości pozostawiałam na 2-3 min i spłukiwałam. Nie spodziewałam się po niej spektakularnych efektów niemniej jednak nie rozczarowała mnie. Moje włosy przy kontakcie z nią wręcz ją spijały - przez co dość szybko dobiłam do dna. Nie możemy od niej oczekiwać efektu wow jednak przy podstawowej pielęgnacji spełnia swoje zadanie. Włosy po jej użyciu są przyjemne w dotyku, ułatwia ich rozczesywanie. Nie pogarsza kondycji włosów. Jedną z najciekawszych zalet tego produktu jest jego zapach - bardzo miły i otulający. Dzięki temu zapachowi baaardzo miło się jej używało zwiększając przyjemność 'odżywkowania' się - niestety zapach jest dość ulotny jednak jeszcze po wysuszeniu włosów delikatnie możemy go wyczuć. 

Jeżeli posiadacie możliwość zaopatrzenia się w ten wariant zapachowy gorąco polecam. Odżywka jest lekka i łatwa w użytkowaniu. Po niej mam ochotę sięgnąć po wersje dostępne na naszym rodzimym rynku. 

A Wy posiadacie swoich ulubieńców z Garnier? 

pozdrawiam
.biemi

sobota, 1 lutego 2014

8. foto skrot - styczen

Dopiero witaliśmy Nowy Rok, dopiero co były rozpakowywane prezenty pod choinką a tu już za nami styczeń... U mnie styczeń był pełen wrażeń i przygotowania do zmian. Z pełną radością i świadomością mogę powiedzieć, że to był bardzo dobry miesiąc i bardzo dobry początek nowego roku. 

Foto skrót tego co się u mnie działo: 


W minionym miesiącu przeszłam samą siebie i co rusz to piekłam. Sądzę, że to przez te mrozy ;) trzeba było zgromadzić więcej 'materiału' aby zimno nie było. 

1. Cookiesy, które królowały - pieczone trzy razy pod rząd - znikały w mgnieniu oka
2. Tzw. 'mrożoniec' rewelacyjny do poobiedniej kawki
3. Obecnie jak pizza to tylko w domu w przeróżnych wariacjach 
4. Pieczemy nie leniuchujemy.
5. Tort na dzień Babci



1. Wspomnienie lata - przy -10 st C za oknem smakuje jeszcze lepiej
2. Lukrowany samochód - czemu nie
3. Zima jak zwykle wszystkich zaskoczyła 
4. Witaminy na poprawę humoru 


1. Prawie jak na amerykańskich filmach - po rezygnacji z pracy trzeba było się spakować i 'wyprowadzić'  z kartonem pod pachą - teraz tylko jeszcze badania wstępne i czekają nowe wyzwania :)
2. W końcu się przekonałam i uległam - technologia i do mnie zapukała - teraz jestem 'bliżej' świata albo to świat jest bliżej mnie
3. Ulubiona i jak na razie niezastąpiona herbata
4. Sylveco na mrozy - niezastąpione
5. Porządni z cieniami 

Mimo niesprzyjającej aury za oknem u mnie było miło i kolorowo :). 
A jak Wam minął pierwszy miesiąc roku?? 

pozdrawiam
.biemi
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...